Właściwie jak większość ważnych rzeczy, które spotkały nas w życiu i tango odkryliśmy przez kompletny przypadek. Zimą 2003 r. wpadł mi w rękę grudniowy numer National Geographic, w którym znalazł się krótki artykuł poświęcony tangu argentyńskiemu. Był to wtedy w Polsce taniec mało popularny, właściwie zupełnie nieznany. Starsze pokolenie kojarzyło raczej tango europejskie wchodzące w skład tańców towarzyskich, którego istotą zdawała się karkołomna walka miedzy partnerami oparta głównie na upiornych, nagłych skrętach ciała. Młodsze pokolenie nie kojarzyło tanga chyba w ogóle. Jedynie w Warszawie pojawili się pierwsi tangueros .Właściwie sięgając wówczas po ten artykuł wcale nie myślałam o tym by nauczyć się tanga. Ale zelektryzowało mnie jedno zdjęcie zamieszczone poniżej tekstu. Kobieta i mężczyzna, zatopieni w jakimś zupełnie innym świecie. Półmrok i cisza. I jakieś napięcie pomiędzy nimi. Nie było tam żadnych niewiarygodnych póz, latających w powietrzu nóg. Stali przytuleni torsami, zatrzymani w pół kroku, ona wyciągająca do tyłu smukłą, wyprostowaną jak struna nogę. Jakby odchodziła od niego, umykała w tył ale przecież jej klatka wciąż tkwiła przytulona do jego piersi. Była w tym zdjęciu uchwycona jakaś magia, która w tańcu potrafi wykiełkować pomiędzy kobietą i mężczyzną. To ono właściwie nas urzekło. I to ono spowodowało, iż postanowiliśmy sprawdzić czy w życiu może być tak jak na tym zdjęciu…